baner górny         

"Rowerem po Bieszczadach"

5-10.08.2011r.

Wetlina i okolice

W piątek, piątego sierpnia 2011, o godzinie 9:00, pod garażem Emila, zebrała się ósemka uczestników rajdu. W ruch poszły klucze ampulowe i płaskie piętnastki. Rowery, pozbawione pedałów, siodełek, a nawet kół, zaczęły powoli zamieniać się w kupę złomu i przestały przypominać „górale”, które wkrótce mknąć miały po bieszczadzkich szlakach. No cóż inaczej nie dało rady, gdyż na dwa samochody musiało zmieścić się dziewięć maszyn. Panowie sprawnie uwinęli się z robotą, więc o godzinie 10:00 wyruszyliśmy z Siedlec. Jeszcze tylko mały przystanek w Łukowie, na zabranie kolegi Andrzeja i wkrótce znaleźliśmy się na trasie Lublin- Rzeszów-Sanok- Cisna- Wetlina. Podróż trwała około 10 godzin. Na szczęście jeszcze przed zmrokiem byliśmy na kwaterze u pani Liliany. Wieczór był ciepły, więc mimo zmęczenia rozpaliliśmy ognisko by napełnić nasze żołądki kiełbaską, która miała nam dodać sił podczas następnego dnia. Trasa, zaplanowana przez komandora Emila, była bardzo ambitna, 60 km po górach z przewyższeniami rzędu 200 m.
Sobotni dzień zaczął się od składania rowerów. Wszystkie elementy wróciły na swoje miejsca i nasze rumaki mogły zmierzyć się z bieszczadzkimi drogami. Pierwszy podjazd zaczął się zaraz za Wetliną. Mozolnie wspinaliśmy się na wzniesienie wylewając strugi potu, zwłaszcza, że dzień był upalny. Nasze zmęczenie zostało jednak wynagrodzone. Po wdrapaniu się na górę czekał nas długi zjazd przepięknymi serpentynami przełęczy Wyżne. Rowery rozpędzały się powyżej 50km/h, w uszach słychać było świst pędzącego powietrza. Tak dojechaliśmy do Brzegów Górnych. Do samej miejscowości Dwernik było cudownie, bo cały czas z górki i asfaltem. Oczy cieszyły malownicze widoki gór oraz kipiąca zielenią i kwieciem przyroda. W Dwerniku obejrzeliśmy drewnianą cerkiewkę, następnie udaliśmy się do miejscowości Chmiel. Tutaj podziwialiśmy malowniczy przełom Sanu. Do miejscowości Zatwarnica droga zaczęła się już piąć w górę. Tu, w lokalnym sklepiku, zrobiliśmy dłuższy przystanek na uzupełnienie wody i posiłek. Dalej było już tylko wyżej. Cofnęliśmy się z miasteczka wjechaliśmy na lokalną ścieżkę, która stromo pięła się na górę Wierszek (689 n.p.m.). Na jej szczycie podziwialiśmy piękną panoramę Bieszczad. Z dumą patrzyliśmy na szarą wstążkę, która została daleko w dole, a którą jechaliśmy kilkadziesiąt minut wcześniej. Dalej droga na przemian spadała i pięła się w górę prowadząc do Rezerwatu Sine Wiry. Miej więcej w połowie zjazdu zeszliśmy ze szlaku, by obejrzeć ruiny cerkwi i pozostałości starego cmentarza. Podczas jazdy mijaliśmy ściany żółtych, ogromnych kwiatów, liczne strumienie i wijące się rzeki poprzecinane drewnianymi mostami. W końcu lokalna droga, doprowadziła nas do Kalnicy, a stąd lekko pod górę, ale już asfaltem, dojechaliśmy do Wetliny. Pierwsza trasa została w całości zrealizowana. Udało się! Byliśmy naprawdę zadowoleni!
Niedzielny wyjazd był już nieco krótszy, bo tylko 40 km. Tym razem zaczęło się od zjazdu do Kalnicy. Następnie wzdłuż rzeki Wetlina to w górę, to w dół, dotarliśmy do pięknego miejsca widokowego Sine Wiry. Po dłuższym postoju długim podjazdem udaliśmy się na zwiedzanie cerkwi w Łopience. Po drodze mijaliśmy czynne wypalarnie węgla drzewnego, a w samej wiosce oprócz kościółka zachwyciła nas stara lipa z ogromną dziuplą. Z Łopienki już prawie bez kręcenia pedałami wróciliśmy na trasę w kierunku miejscowości Dołżyca. Tu zatrzymaliśmy się na obiad. Nie był to chyba najlepszy pomysł, ponieważ napełnione żołądki strasznie zaczęły nam ciążyć, a czekał nas bardzo stromy podjazd na wysokość 766m n.p.m. Mimo tego, daliśmy radę! Zwykle po każdej wspinaczce jest zawsze przyjemny zjazd. Tym razem nie było tak fajnie. Okazało się, że droga była w budowie, a nawierzchnia pokryta kamieniami. Luźny tłuczeń osuwał się spod kół i trzeba było mocno uważać, by przy dużej prędkości się nie wywrócić. Zjazd jak zwykle trwał dość krótko w porównaniu z podjazdem i doprowadził nas do drogi na Kalnicę. Pod sklepem okazało się, że Mariusz złapał gumę, więc zrobiła się dłuższa przerwa. Miejsce było ciekawe. Mieliśmy okazję popatrzeć na miejscowego osadnika, który organizował przejażdżki konne po okolicy. Do Wetliny wróciliśmy około 19:00.
Następne dwa dni postanowiliśmy przeznaczyć na wędrówki piesze. Najpierw czerwonym szlakiem wdrapaliśmy się na Przełęcz Orłowicza i przeszliśmy Połoninę Wetlińską. Drugiego dnia busikiem udaliśmy się do Wołosatego by stąd atakować Tarnicę. Tu część osób udała się do Ustrzyk, a druga grupa przez Halicz wróciła do Wołosatego. Po całodniowych wyprawach nóżki delikatnie zaczynały dawać o sobie znać. Nie przeszkadzało nam to jednak, by wieczorami zaglądać do „Ludzi z Mgły” czy „Rancza”, gdzie odbywały się różnego rodzaju koncerty.
Bieszczady opuszczaliśmy usatysfakcjonowani, że daliśmy radę naprawdę dużym wzniesieniom, napełnieni cudownymi widokami, atmosferą i klimatem tego miejsca. Polecamy wszystkim „nizinowcom” jazdę rowerem po bieszczadzkich górach, która dodaje wycieczkom odrobinę pikanterii i łyk pozytywnych emocji.

 

 przycisk a

Dodatkowe informacje

 

Jesteś gościem